12.05.2014

I wszystkiego innego najlepszego.

Zmiana mieszkania. To się stało już jakiś czas temu, może pod koniec zeszłego miesiąca [nigdy nie miałam pamięci do dat]. W każdym razie się otrząsam. Z miejsca jak długa, ciemna kiszka, gdzie lazienka na pierwszy rzut oka całkiem przyjemna tak naprawdę pełna zawsze czadu ["nie zamykajcie panie drzwi na zamek - będzie łatwiej zareagować, jeśli któraś zemdleje w wannie!"]. Kiszka z początku była przestronnym, jasnym mieszkaniem w kamienicy nieszczególnie antycznej. Jak to się wszystko zmienia wraz z atmosferą, takie spostrzeganie rzeczy całkiem materialnych!

Ten dom to był pierwszy spokojny przystanek, gdzie się zaszyłam na długi czas W Połowie Drogi. najpierw bylam całkiem wyważona z zawiasów.  Mały pokój na jedną osobę, gdzie wracałam kochać się, rzygać, się rozmazywać po ścianach i skąd mnie nawet raz zabrało pogotowie. Potem większy pkój, test, czy umiem dzielić przestrzeń i humor [nie umiem]. Na końcu wojna otwarta, krzyki i zniszczone przedmioty. Cisza, drzwi zamknięte, klucze wsunięte do skrzynki, koniec. Kolejny raz wycofywałam się z pomieszczeń - z kwatery- przyczajonej, przyszarzałej, pełnej Czyjejś Obecności Niechcianej do kwadratu. Terytorium obficie oznaczone perfumami, błona z perfum w powietrzu do porzygania.


A teraz spokojny, kompaktowy dom. Kod do drzwi zapamiętałam już za pierwszym razem, wystarczyło wymyślić ciąg skojarzeń. Ilu rzeczy człowiek sobie odmawia, kiedy daje za wygraną pod naporem atmosfery jak cyjanek, jak cement, jak donica ze starą ziemią na głowie i plecach. Powoli chowa się ze wszystkim! Zaskoczona jestem, jak wiele tego. Na przykład zawsze chadzałam po domu nago i tutaj automatycznie do tego wróciłam któregoś z pierwszych dni. Wybierałam przed lustrem zestaw ubrań, obserwowałam to odbicie, dokładnie, tańczyłam trochę. Prosta, pierwotna nieco przyjemność z przebywania ze sobą i siebie rozpoznawania. Nacieranie skóry oliwką. Każde miejsce zadbane, zbadane, widziane, moje. Mogłabym wsadzić ręce w glinę i wywlec siebie stamtąd [i tak samo byłabym bliska ziemi jak teraz].

Zobowiązania finansowe, co spędzały sen z powiek i posyłały w paroksyzmy konsekwentno-panicznej kurwicy, wreszcie odhaczone. Czas na bunt. Od ponad dwóch lat dzielę posiadane pieniądze na trzy kupki. Pierwsza - czynsz. Druga - dla Doktorka [ostatnio nawet dla dwóch]. To, co zostanie,  dopiero mogę zużyć na siebie.
Jeśli chodzi o takie żelazne zasady, jestem naprawdę boleśnie konsekwentna. Raz ułożę plan działania i koniec, trzymam się go potem długo bez żadnego rozmyślania, bez edytowania akcji. Tak Być Musi. Postępowanie tego typu posiada minusy, na przykład pierwszy szkic rzadko bywa naprawdę najlepszą wersją planu.

Po trzech miesiącach kłopotów finansowych zweryfikowałam priorytety. Niechaj mnie nikt nie naśladuje, bo to pewnie będzie głupie, ale odwołuję wszystkie sesje w tym miesiącu. Powinno się ich odbyć jeszcze sześć. Za kupę forsy. A ja już - na razie - nie mogę. Nie mam ochoty. Nie chcę się skupiać na jakimś zważonym dawno temu w mojej głowie gównie, wywlekanym mi oto właśnie teraz przez usta i uszy. Nie chce mi się wracać do domu dwa razy w tygodniu płacząc przez całe miasto, pijąć przez miasta połowę, nokautując się tabletkami przepisowymi na receptę, Myśleć O.. .  Nie chcę już uzależniona być od człowieka, będącego z kolei Instytucją. Odmowa, action declined. Tyle już nad sobą wypracowałam, że mi się wszyscy pracownicy zwolnili. Wypłacilam im odprawy, a sama poszłam kochać się, leżeć nago na koniczynie, jeść pyszności, malować się różowymi szminkami, włóczyć się i kupować, kupować. Jutro kupię sobie spódniczkę z pianki, różową. Albo pomarańczową. Naprawdę. A potem furę sukienek, jakich nigdy nie miałam, bo uważałam [uważano za mnie], że są tandetne i dla badziewiar. Sukienki letnie od chińczyka za 30 zł., w kwiaty, z ozdobami w opozycji do chłodnej elegancji dobrej jakości. Chcę koncertów, wystaw, wernisaży, nowych ludzi, ludzi dawnych, których kocham, ludzi przyszłych, których nie kocham jeszcze, kiczu świadomego, bo lubię, i wszystkiego innego najlepszego.

Nie chce mi się tego rozsądnego przeliczania w maju. Jeśli jeszcze jeden miesiąc będę musiała cokolwiek wyliczać, skoczę oknem, przebrana za prawnika [fatalna kasta zawodowa].