Czuję się ciężka i nieprzejrzysta. Śmieję się, i to jest takie, jak wykute w cemencie. Zawsze pod wszystkimi przejawami tkwi zmęczenie. Umysł jak fiszki na tych dawniejszych tablicach dworcowych: wybija godzina i szszszsz, wymieniają się miejscami tysiące małych prostokątów [na każdym cyfra lub litera]. Tasują się jak karty, każdy we własnej przegrodzie. Trudno ułożyć z tych znaków sens czy zapamiętać je na dłużej. Tak mam z myślami i skojarzeniami dzisiaj. Obraz- zapach-sytuacja-miejsce, szszszsz, ale co...?
Dzieje się wiele w Świecie Realnym, ale na raze nie mam sposobu, żeby złapać moje fiszki, oprawić je i opisać. Jestem po prostu pomiędzy nie wrzucona.
Nie mam ochoty kąpać się, układać włosów, robić makijażu, dobierać ubrań. Ledwo docieram do pracy na czas. Wydzieram z siebie jakieśtam przejawy kreatywności. Nie wiem, gdze jestem. Nie mam sił się odzywać, ale czuję się też samotna, więc chciałabym. Rozmawiam z takim kompletnym echem: te rozmowy i tak mnie nie zapełniają, są rozdzierające.
Coś się zmienia, emocje przechodzą z wnętrza na zewnątrz. Doktorek mówi :"kolejna faza terapii". Mówi rownież, że jeśli będę się nadal zachowywać tak, jak teraz, zawsze już zostanę sama. Albowiem mam niezmiernie wysokie wymagania w stosunku do bliskich [nigdy nie myślałam, że one są wysokie!] . Myślę czarno - biało. Tysiące razy czytałam o tym zjawisku i zawsze mówiłam w duchu, co za absurd, jakim cudem ci ludzie nie wiedzą, że robią coś tak głupiego? Tymczasem okazuje się, że funkcjonuję w systemie biegunowym, i to jeszcze jak! Byłam taka niesamowicie cwana, że umknął mi prosty fakt : gdyby ludzie zaburzeni mogli widzieć, że są zaburzeni, nie byliby więcej zaburzeni, bo mogliby realnie ocenić swoje zachowania, wyłapywać mechanizmy i opracować je odpowiednio. Robię więc wiele rzeczy, nad których opisami kiwałam głową z dezaprobatą, i dopiero obcy człowiek - spec-uświadamia mi to powoli.
Skrajnie reaguję na najmniejsze choćby [lub wyimaginowane] elementy opuszczenia. Nawet idiotyzmy w stylu "umawiam się z kimś na rozmowę online, po czym ten człowiek daje znać, że jednak nie może" są dramatem. O, wtedy od razu go nienawidzę! Tak strasznie! [A naprawdę idę rozpaczać].
I smętny paradoks : przez całe życie pewna byłam, że ze mnie taki świetny obserwator! Tymczasem wyszło na jaw - obserwuję wyłącznie wewnątrz własnych, sztywnych ustaleń. Nie wykraczam poza nie. Ba, nie mam wręcz pojęcia, że jest cokolwiek poza nimi! Poważnie, nie rozumiem tego wszystkiego. Doktorek tłumaczy, a ja czuję, że to [na razie] wykracza poza moje zdolności pojmowania. Rozumiem wyrazy, którymi on się posługuje, ale całość interpretacji sprawia tylko, że kolory się nagle przejaskrawiają, pole widzenia kurczy, a ja przestaję słyszeć/zapamiętywać słowa. Panika, lęk i puste miejsce.
I najnowsze odkrycie, które mnie wręcz dobiło - posługuję się innymi lub zbyt dosłownymi znaczeniami pojęć. Ja, taka dumna z własnej bezbłędnej polszczyzny! Rację miała wykładowczyni z uniwersytetu, która powiedziała kiedyś, że łączę wyrazy jak obcokrajowiec. Oto, dlaczego. To nie oryginalność, tylko przeciwnie.. .
Na razie nie wiem, jak z tego wszystkiego budować. Jestem zgubiona i zasmucona. Nastrój typu: "kto mi powie, co robić, kto mi wytłumaczy, kto zaopiekuje się mną odpowiednio?"
Terapia męczy; po raz pierwszy od jej rozpoczęcia myślałam o tym, by zrezygnować. Ta robota, to całe grzebanie-się-w, jest wyczerpująca i nigdy nie ustaje. Kiedy byłam jeszcze nieświadoma, żyło mi się lepiej. Z daleka nikt nie potrafił zauważyć, jak bardzo jestem [wybaczcie brzydki kolokwializm] rozjebana. Tak, roz-je-ba-na. A teraz to widać, bo emocje się wylewają.
Wpadłam w pełną panikę ze słowotokiem u fryzjera, bo mieszanka, którą sporządzono, wydawała mi się granatowozielona [nie była taka w ogóle]. Fryzjerka stwierdzila, że następnym razem weźmie kilka tabletek uspokajających, zanim zacznie się zajmować moimi włosami,i mi też da.
Wpadłam w panikę u kosmetyczki - farbowała mi rzęsy henną, piekło, kazałam zmywać, strzeliłam monolog. Piekielny klient.
Rozbiłam kafel na ścianie w łazience [kopnęłam w obudowę wanny, stłukł się].
Byłam dla niektórych ludzi paskudna, a teraz za nimi tęsknię.
Czuję się.... czuję się zupełnie sama, mimo, że realnie na to patrząc nigdy nie bywam sama. Och, kurwa, to się nigdy nie zmieni? Nie chcę już mieć usterki osobowości. Chciałabym być kompletnym "normalsem", kobietą dyskutującą o makijażu i ekscytującą się przecenami kiełbasy wiejskiej w hipermarkecie. Chciałabym mieć to całe przyziemne, mięsiste życie.
Naprawdę chciałabyś? No ciekawe, jak to by było być normalsem, takim stereotypowym właśnie :) I czy tak naprawdę by się to nam podobało.. Nie myśleć o życiu, tylko go przeżywać, nie zastanawiać się, "czy ta praca aby mnie rozwija i gdzieś prowadzi?", tylko cieszyć się, że jest jaka jest. Gdy znajdzie się gość, który miło zagada, parę randek się uda, rodzina akceptuje, to ślub brać, no bo na co czekać. Nie zastanawiać się, czy się chce mieć dzieci, tylko je mieć, no bo jak to nie mieć? Prać, sprzątać, gotować, święta przygotowywać, bo tak trzeba przecież. Mąż zdecydowanie mniej sympatyczny się zrobił, no ale takie życie przecież, Harlequina poczytać, żeby się oderwać, koleżanka poleciła. Przeceny szukać, żeby wygospodarować trochę kasy na ten makijaż, żeby mała radość była, no i mieć o czym z koleżankami gadać. No bo o czym z koleżankami gadać właściwie, jak nie o makijażu,dzieciach i przecenach, ale to i tak starczy, bo trzeba wrócić rodzinie kolację przygotować i w lekcjach pomóc.
OdpowiedzUsuńNie chcę tu krytykować osób, które tak potrafią żyć bez większych refleksji, tylko sobie to uzmysłowić i zastanowić się, czy coś takiego bym chciała? Nawet jeśli odpowiedź brzmiałaby "Tak", to pewnie dlatego, że na domiar złego los obdarzył mnie jeszcze niestety neurotycznym myśleniem typu "the grass is always greener..."
No i czy to w ogóle byłabym ja? Mnie by chyba w tym już nie było, bo ja jestem jedną wielką niezbyt produktywną refleksją ;) Ale pomijając najgorsze momenty, to właściwie ja bardzo chcę żyć. Tylko mam wrażenie, że będę mogła żyć dopiero wtedy kiedy się "naprawię", uporam ze sobą, kiedy to, czy tamto się ułoży.. A w międzyczasie sobie... no żyję w myśl cytatu "life is what happens to you when you are busy making other plans" ;)
Nie mam pojęcia co chcę przez to powiedzieć, może tylko przyłączyć się trochę do marudzenia ;)
I powiedzieć - trzymaj się dzielnie!
Amelka