19.11.2014

Now to then, and back again.

A propos 1.09.2014

Dzieci idą do szkoły. Podczas ostatnich dwóch tygodni kosze wyprzedażowe w Biedronce nagle zapełniły się zeszytami, paczkami "mazaków" [co za dziwne słowo. Czy "pisaki" nie brzmi lepiej? Że w podtekście akt kreacji, nie akt destrukcji?]. Plastelina i farby plakatówki, za pomocą których producenci robią zresztą ze współczesnych dzieci debili.
 Kiedyś kolory były w pudełkach podpisane poprawnie, jak się patrzy : ugier jasny, sjena palona, karmin i cynober, nazwy smakowały karmelkami albo krwią i wodą morską. Teraz gówniarze mają tylko papkę, piktogram : jasny zielony, ciemny zielony. Jasnoczerwony, ciemnoczerwony. Jakby nie było widać. Huśtawka w górę i w dół, równomiernie rozłożony ciężar, żadnych podbitek. Równie dobrze, jak odbijać się nogami [wkładając jednak w to wszystko pewien wysiłek] można po prostu się kiwać do przodu i do tyłu.

Przez to wszystko dzieci spluwają obecnie słodką marchewką, bo nie smakuje podobnie do chipsów, grają w piłkę jabłkami i lepiej niż pisać ręcznie potrafią naciskać guziki. W górę, w dół. Mięso z hamburgera. Rodzice kibicują, kiedy dziesięciolatek zamiast "kopytka" mówi "gniocchi" [gnioki!] . Elegancko, poka poka synu, że do restaurant chadzamy często.

 Poza wizytami w restaurant obowiązki sprawczo-kuchenne przejmuje babcia, która jeszcze w czasie wielkiej wojny załapała się na ucieczkę przed Rzezią Wołyńską, a także, prawdopodobnie, na grupowo-piwniczne recytowanie litanii jak z Białoszewskiego["od spalenia żywcem ustrzeż nas Panie"]. Babciu, zrób mi gnioki. A babcia lepi z ciasta kluski, które dopiero w ustach wnuka rozpuszczają się po włosku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz