Niedziela jest obecnie jedynym dniem, który mam wolny.
Zrobiłam to specjalnie.
Tak bardzo jestem przyzwyczajona do Struktur Narzuconych, że bez nich zaraz wyłazi chaos i panika.
Właściwie powinnam napisać : "jesteśmy przyzwyczajeni" - my, współcześni ludzie. Od najmłodszych lat do czegoś się nas wszystkich zmusza. Przedszkole, długie lata edukacji, praca, obowiązki towarzyskie. Narzucone odgórnie godziny funkcjonowania, kierunki działania, hierarchia, jaką należy poważać. Wszędzie się sławi zalety wolności czy wyboru [lub wręcz jednego i drugiego], ale to cholerny paradoks, bo taka rzecz jak wybór po prostu nie jest dana. Bo są inni ludzie, inne obowiązki, potrzeba przynależności. Można się wściec raz czy drugi, trzy razy albo cztery rozpierdolić życie własne i cudze, ale gdzieś jednak należy koniec końców spróbować zapuścić korzenie.
Ja próbuję. Siatka Elementów Koniecznych została, po dwóch latach ciężkiej pracy, niemalże odbudowana. Znalazłam Miejsce, Przyczynę i Ludzi Coraz Bliżej. Generalnie trwa spokój.
- Gdybyś miała określić napięcie, parę pod czajnikiem na co dzień, jak duże byłoby? - zapytał ostatnio psychiatra [notabene najbardziej ekscentryczno - wiarygodny spec, do którego kiedykolwiek trafilam]. - No, szybko. Sto to największa wartość, dziesięć - najmniejsza. Ile?
-Nie wiem, nie wiem - wiłam się na krześle.
-Jak to, nie wiesz. Ile było wczoraj w pracy? A teraz ile jest?
- Teraz pewnie z osiemdziesiąt, bo siedzę w pańskim gabinecie i to mnie stresuje. Wczoraj... no tak, mam teraz nowe obowiązki, więc dziewięćdziesiąt? Sto? Właściwie co dzień to oscyluje między siedemdziesiąt a sto. Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, sto, siedemdziesiąt, sto, osiemdziesiąt.... - pokazywałam mu ręką, jak się wspina rollercoaster. Góra, dół, wartość pośrednia.
- A więc sto, to nie jest dla ciebie sto - podsumował psychiatra, wstając i uruchamiając ekspres do kawy. Używał kubków o designie bardzo a propos: wyglądały jak zgniecione pięścią w złości.
Pewnie. Jeśli co dzień się przeżywa napięcie maksymalne, ono powszednieje. Można do niego przywyknąć. Nie zna się wtedy innego działania, niż takie pod presją, ze wszystkimi reakcjami przerażonego organizmu. Kiedy ciśnienie maleje, człowiek sam kreuje sytuacje, które je podniosą. Bo chce wrócić do "środowiska", które zna i potrafi czytać. Logiczne.
Jest niedziela, w mieszkaniu spokojność. Mała Kuzynka siedzi obok na kanapie i czyta. Wygląda bardzo domowo, całkiem owinięta kocem. Trochę posmarkuje, bo ktoś przywlókł infekcję jesienną i rozkichał, więc teraz snujemy się wszystkie z mętnymi oczkami jak dzieci w przedszkolu. Współlokatorka A. pichciła przed chwilą kotlety. Pachną przepysznie, trochę po babcinemu. W łazience suszy się pranie. Płyn do płukania - czystość, chrupkość. Uchylony balkon, dobry wiatr, bo dzisiaj dosyć ciepło. Drzewo Gauguina [tak je nazwałam - przypomina rośliny, które Gauguin malował na swoich wyspiarskich obrazach] łysieje cichutko. Widać je z balkonu. Różowawe chmury, autobusy z oddali. Można jeść wieczór, spokojnie przygotować się na jutro.
Więc dlaczego, dlaczego, dlaczego tak niesamowicie mnie "nosi"? Taki swędzący niepokój. Wrażenie, że albo zrobię zaraz coś nieobliczalnego, albo oszaleję. Wyszłabym z domu i poszła wędrować nocą. Działoby się dużo i gęsto, działoby się źle, miałabym gdzie wlać te swoje sprężone emocje, które się produkują znikąd! Wepchnęłabym je gdzieś, a potem bym o nich zapomniała ze wstydu. Poszłabym kupić piwo, żeby mnie otumaniło.
Irytacja taka, że trudno przebywać z ludźmi [ale rozumiem mniej więcej, co się ze mną dzieje, więc naprawdę pilnuję, żeby nie oberwało się nikomu. To nie ich wina]. Pusto i drażniąco, mimo, że wszystko jest na miejscu. Nie odezwę się do nikogo, mimo, że potrzebowałabym chyba czegoś od innych ludzi.... ale czego konkretnie? Mają mnie przytulać? Żadnych pytań, to na pewno. Nie ma być realnego świata, takiego z przerażającymi zadaniami. Chciałabym magii - żeby mnie ktoś zaciągnął do swojego hermetycznego świata pełnego fajerwerków i poprowadził, i napchał na ciasno historiami. Gdybym już byla w tym świecie, po czasie niedługim zaczęłabym wiercić się przyduszona i warczeć, i pluć tymi cudzymi kolorowościami, bo gdzie miejsce dla moich słów? Wiem, że byłoby tak, ale dążenie, które w tym momencie włazi mi na głowę, jest przemożne.
Mam pięć lat, potrzebuję płakać. Nie mogę płakać, nie ma bodźców. Wciąż przeprocesowuję najnowsze odkrycie, jakie poczynilam już dawno, a ujrzałam w pełnej krasie kilka dni temu [nie jestem gotowa, by mowić o tym].
Nic nie rozumiem, więc zapalę papierosa, choć kompletnie nie mam na niego ochoty. Zaraz doznaję plastycznych wizji gnijącego uzębienia. Ale ten dym:
a)pachnie jak coś z przeszłości, co pamiętam jako dobry czas;
b)przywędzi mnie i kiedy poczuję mdłości, na nich się właśnie skupię, nie na tym, co myślę. A taka chwila rzadkiego odpoczynku bez mózgu na wagę jest złota.
Czytam, czytam i czekam na więcej...Blog bardzo mi się podoba:)
OdpowiedzUsuńKasia
Cieszę się! Zapraszam, oczywiście :)
Usuń" Wszędzie się sławi zalety wolności czy wyboru [lub wręcz jednego i drugiego], ale to cholerny paradoks, bo taka rzecz jak wybór po prostu nie jest dana."
OdpowiedzUsuń'Bądź sobą - wybierz Pepsi!'
Przyznam, że czytając pytanie psychiatry najpierw przyszedł mi na myśl czajnik elektryczny - "hmm...ustalić napięcie pod własnym czajnikiem? grzebać przy napięciu? Napięcie przecież stałe, można kręcić jakimś pokrętłem by zmienić rezystancję...; Ciśnienie pary pod czajnikiem...czajnik ciśnieniowy? PO CO ustalać parametry robocze idealnego(?) czajnika na co dzień"
OdpowiedzUsuńczytam dalej:
"OJEJ, TO PRZECIEŻ JAKAŚ PSYCHOLOGICZNA BZDURA - znaczy metafora. Zdekodowano: ciśnienie pary := napięcie psychiczne. Uff."
Myśli pijane bez alkoholu.
Czy to nieporozumienie wynika z mojej aspijskości? Źle napisane, powinno być: "jest dowodem na". (Kasia napisała na blogu, że niektórzy nawet sprawdzają czy sikają autystycznie ["Kasia" napisałem swobodnie,jakby...A to przecież zupełnie obca osoba dla mnie.] ) Nie wiem. Nie, nie, chyba nie mam tego. Tylko - czym to jest, tego jeszcze nie ustaliłem.
Przepraszam, że tak się wybebeszam w komentarzach, ale w pewnym sensie poczułem się TU przyzwolony. Chociaż jestem w stanie sobie wyobrazić, że reakcja może być różna,np:
"- Hej, co mi tu wylewasz swoje bełkotliny na podłogę, to mój potok myśli! Załóż sobie własnego bloga!
- Nie założę, bo nie ma po co! - Wybiega i trzaska drzwiami oburzony i odrzucony. - Znalazła się...estetka, jakby jej bohomazy były perfekcyjne. - przeklina pod nosem.
- Tyle teraz do sprzątania. Cwaniak...na cudzej pracy chciał się wybić. - ona bierze mopa i czyści podłogę zafajdaną brudnymi plamami komentarzy."