24.10.2013
Rozmowa z mamą.
- Cześć! Kupiłam sobie dzisiaj bardzo ciekawą książkę - obwieściła mama, gdy odebrałam telefon.
Znam ten rodzaj głosu doskonale: to jeden z jej "intensywnych" głosów. Pełen skupienia, łapczywy, choć dosyć radosny. O, już mam - można ten sposób wymawiania słów nazwać "bożonarodzeniowym". Jest napchany ekscytującym oczekiwaniem na pyszne detale do zgłębiania.
Definicja "pysznego detalu" jest u mojej mamy specyficzna.
-Kupiłam książkę o borderze! - Od razu zmieniłam kierunek marszu. Złapała mnie w drodze z pracy do domu, ale nie mam zamiaru rozmawiać w mieszkaniu o takich rzeczach, żeby wszyscy słyszeli przez ściany. Park w pobliżu kamienicy się świetnie nadaje do łażenia w kółko. Jest mały, miejscami nieźle oświetlony, całkiem blisko cywilizacji. Niemal bezpieczny, choć zeszłego listopada zaskoczył mnie tam jakiś koszmarny trup [wylazł z mgły i złapał mnie za udo].
Ale bez dygresji.
- Kupiłam książkę o borderze! Jest tam wszystko sklasyfikowane bardzo starannie, opisane rodzaje. Tak, jak się zachowujecie. I zdałam sobie sprawę, że oba typy w swoim życiu przerobiłam, oba mnie przemieliły! Jeden to [Ojciec, Miłość Życia], drugi [Były Partner, Gigantyczna Fascynacja]!!
... no, tak. Według poprzedniej wersji Były Partner Gigantyczna Fascynacja miał Zespół Aspergera, zdecydowanie.
Mama pożerała publikacje na ten temat, żywiołowo dyskutowała ze specjalistami, robiła gigantyczne 'risercze', poszła na kolejne studia podyplomowe związane z tematem. Prowadziła ze mną wielogodzinne analizy cudzych i własnych mechanizmów działania. Ze mną ,bo jestem nadwornym pojebuskiem. Kiedy pojawiła się sugestia, że mogłabym mieścić się w autystycznym spektrum, była.... zwyczajnie zafascynowana. Wypytywała, obserwowała, wszystko podciągała pod rozmaite objawy. Naczelny diagnosta krajowy.
Teraz nadeszła "era bordera", najwyraźniej. Uważam, że mama za wszelką cenę chce znaleźć jakiekolwiek okoliczności łagodzące dla rozmaitych zachowań Byłego Partnera Gigantycznej Fascynacji, o Ojcu, Miłości Życia nie wspominając. Łatwiej byłoby przyjąć, że obaj są zaburzeni, niż zaakceptować, że z rozmysłem dokonywali swoich - khe- wyborów. No jasne, że byłoby łatwiej!
Ona nawet nie musi wiedzieć o tym, że źródełko jej "medycznych fascynacji" bije wprost z tej przyczyny. I nie wie, bo tego nie dopuści. W ogóle nie dopuści cudzej wypowiedzi, która trzyma się innej linii myślenia.
Oczywiście nie wytrzymałam i [ani chybi w ramach treningu logicznego postępowania] powiedziałam jej to wszystko.
Moje rozmowy z mamą, gdy dotyczą tematów drażliwych, często przeradzają się w męczące, stresujące i upierdliwe szermierki słowne. Żadna z nas nie chce ustąpić pola. Ona robi się lodowata, bardzo daleka. Bardzo miażdżąca w cichy, finezyjny sposób. Kompletnie samowystarczalna, odrębna. Nie będzie już więcej zwracała na mnie uwagi, nie potrzebuje martwić się tym, co pomyślę. Sama siebie nakarmi. Jest obok, ponad to.
Gdy tak robi, panikuję bez końca: wrzeszczę, płaczę, biegam wkoło i "puste miejsce" mnie pochłania. Nie potrafię przerwać podobnej rozmowy. Zapominam, kim jestem i że jestem niezależna, dorosła. Zależę w pełni od jej nastroju. "Nie nakręcaj się!"
Piłujemy, piłujemy, nie sposób się porozumieć. Tłukę łbem o ścianę. Ona uznaje, że powinna się bronić przed każdym zdaniem, jakie wyartykułuję. Frustruje mnie to, ale tak bardzo chcę wytłumaczyć... będę tłumaczyła do krwi, nie mogę przestać tłumaczyć. Będę wrzeszczała, będę płakała, będę hiperwentylować i będę, kurwa, tłumaczyć. Musi mnie wpuścić, musi, muszę jej być taka bardzo potrzebna.
Ona cichnie. Zamyka się, emanuje dezaprobatą. Zamyka mnie na zewnątrz, z siebie strząsa. Z gryzącą zjadliwością mówi : "wiesz co, Natalko, chyba skończymy już tę rozmowę". I zapada cisza. Ja muszę tę ciszę przerwać, cisza wymaga reakcji, z jakiegoś powodu nie odpuszczam, nie mogę przestać mówić, nie mogę przestać, nie mogę przestać, chcę, żeby ona wszystko zrozumiała, dlaczego nie chce...?, chcę, żeby......
"Chcę już skończyć tą rozmowę!!!!! Dobranoc, Natalko". Zawsze zdrobniałe imię, zawsze. Nie znoszę zdrabniania mojego imienia, to przywleka za sobą nastrój nie-odzywania-się-po kłótni, przemykania na palcach. Ciężkie powietrze, postnuklearna persona non grata. Poczucie winy.
A potem znowu rozmawiamy dobrze. Blisko. Jestem wewnątrz.
Ona odmarza. Pyta mnie o zdanie. Dzwoni. Pokazuje pochłaniającą muzykę; cieplarniana atmosfera, białe wino, głowa między dźwiękami. Barwna podszewka świata. Wkłada mi w uszy magiczne historie, tak, że potem długo nie mogę przywyknąć do innych ludzi. Jak jej nie ma, jestem intelektualnie wygłodzona, chcę, żeby prowadziła. Wszyscy versus my, "my jesteśmy inne". Nietypowe. Ty taka jak ja, autorska kreacja. "No, kto cię tego nauczył?"
Wtedy chcę być znowu dzieciakiem i żeby mi pokazywała te wszystkie obrazy albo wyśmiewała gotowanie obiadów co dnia - lepiej za pieniądze przeznaczone na kotlet jagnięcy kupić bilet do teatru. Chcę potrafić jej słuchać bezkrytycznie, chcę ,żeby pokazała swoją ciepłą, troskliwą stronę. Manipuluję własnymi wypowiedziami, manipuluję swoimi zasobami.
Oczywiście chcę tego tylko w określonym momencie. Potem znowu oddzielam się i robię ciężka, nieprzezroczysta. Z własnego bagażu układam fortecę - nie chcę cudzych wytycznych ani struktur. Jak ona wtedy podejdzie, dostanie bombą. Same niezapomniane, niezałatwione sprawy.
Być może dyskutujemy w podobny sposób, jedynie na końcu odchodzimy każda na przeciwległy biegun.. . Tym trudniej.
Nie mogłam znieść, z jakiego punktu widzenia relacjonowała tę nieszczęsną książkę [i w ogóle z jakiej przyczyny]. Możliwe, że opowiadała całkiem zwyczajnie, ale dla mnie to po prostu zbyt drażliwy temat - zbyt mało jeszcze "przyjęty"- żeby omawiać szczegóły przy kawie. Bolesny wizerunek Bordera Uszkadzacza Partnerek/Partnerów, Dewastatora Ludzi. Człowiek-Demolka. "Jak się obronić przed borderowymi napadami wściekłości?" "Ponad 70 procent ludzi pozostających w bliskich relacjach z osobą z BPD prędzej czy później potrzebuje pomocy psychologicznej". Statystyki, przeznaczenie, stygmat. Samotny kutas w domku na prerii.
Moja mama, jak mnie atakuje, bo jej mówię, żeby przypatrzyła się znaczeniu rodziny w całej tej tragifarsie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jestem. To po wpisie z 14/10/13 chciałam się przywitać. Świetny opis euforii, życzę jak najczęstszej. Ja to dla siebie nazywam "zabawą w turystę" – zatrzymać się, (taras kawiarni, papieros, dobra kawa) i przez chwilę, zadowolona z siebie i ze świata, kontemplować otoczenie. A że nie trwa non-stop? No cóż, dobrze że już wiesz o jej instnieniu, resztę trzeba trenować.
OdpowiedzUsuńTaka huśtwka nastrojów, o jakiej piszesz to typowe dla wieku dojrzewania (wtedy największa) , ale zdarza się każdemu. Co w niej takiego nietypowego?
Za to autoagresja i kaleczenie ciała – nawet czytanie o tym sprawia mi dużą przykrość. Wiem o co chodzi, zauważyłam w młodości jak rozbita warga (w jakiejś bójce ulicznej) natychmiast uspokaja – ale to są metody nieprawidłowe. Lepiej wyrównywać stan psychiczny codziennym zmęczeniem ciała (sport, siłownia). Ja "na wyjeździe" nieraz w tym celu brałam pół etatu jako pomoc domowa (praca fizyczna ale lekka, dla kobiet). W Polsce z powodu "burżuazyjnych przesądów" to nie do pomyślenia "nie po to się uczyłam!". Ale możesz wziąć parę godzin w tygodniu jako wolontariat.
Dobry wieczór! [Wstęp mało uniwersalny, ale teraz jest wieczór właśnie].
Usuń"Zabawa w turystę" - smaczna nazwa! I moment, jaki opisujesz, też smaczny. Niezmiernie lubię takie zbierać, wywoływać też.
"Euforia" jest czymś innym jednak; "zabawa w turystę" to akcja świadoma, a to, co próbowałam opisać, dzieje się samo/nagle/nie sposób tym sterować/nie ma związku z żadnymi wydarzeniami dnia/nie da się tego przewidzieć [i tym podobne]. Gdyby stan takiego "podkręcenia odbioru" trwał nieustannie, byłoby bardzo niedobrze. Wyczerpanie fizyczne, niemożność skupienia uwagi, ryzykowne zachowania.. . Trudno sensownie scharakteryzować takie rzeczy, najprawdopodobniej nie bardzo mi się udało. To nic, będę próbować jeszcze.
Huśtawka nastrojów tego rodzaju nie może być typowa dla żadnego momentu życia - za mocno wpływa na jakość tego życia, na metody podejmowania decyzji, na relacje międzyludzkie. Samookaleczenia nie są osobną kwestią, one należą do "rollercoastera" właśnie. Nie można tego oddzielać, bo impulsywność stanowi ogromną część takiego sposobu przeżywania. Podczas dojrzewania niektórzy doświadczają pewnie bardziej wytłumaczalnej, możliwej do kontrolowania, spójnej z wydarzeniami w otoczeniu wersji tych emocji. Ale ja mam lat 26 skończone, to się nie kwalifikuje.
Autoagresja jest metodą nieprawidłową, to prawda. I pomysł z "siebie domęczaniem" sensownymi metodami, w tym pracą, także jest mi znany.
Burżuazyjne przesądy są dramatyczne. Tylko ludzie niepewni własnego intelektu czy pozycji społecznej czują się na tyle zagrożeni, by komentować cudzą pracę tak kretyńsko! Na podobne zajęcie nie miałabym jednak siły, pracuję od poniedziałku do soboty. Ta praca daje mnóstwo, między innymi kreatywne "się wyżycie", i po prostu nie zostawia miejsca na nic innego.
Przeraża mnie przedmiotowe traktowanie ludzi. A bycie traktowanym przez bliskich jako obiekt fascynacji i egzemplarz badawczy, wydaję mi się sporym nadużyciem. Nie wiem jak Ty to odbierasz, nie oceniam. Czekam aż napiszesz więcej. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńwidze niezgodnosc imion: albo Natasza, albo Natalia
OdpowiedzUsuńNie masz wystarczająco dużo danych, żeby mi wyszukiwać niezgodności.. . Różnych zdrobnień i wersji imion się używa "w rodzinie". Nie wiesz, czy rozmawiamy po polsku - przecież to wszystko może być tłumaczeniem, umownymi odpowiednikami. Wreszcie mogę mieć dwa alter ego i nazywać je w zależności od sytuacji.
UsuńWkurza mnie to Światowe Żądanie Spójności. "A ostatnio mówiłaś, że... ". Nie ma "ostatnio", jest tylko "teraz".